poniedziałek, 18 lipca 2011

Nie lubię poniedziałku, czyli dziewczynka o wybujałej wyobraźni

Jako dziecko zawsze byłam nieco inna niż moje rówieśnice.
Owszem, stroiłam swoje Barbie w wściekle różowe kreacje, miniaturowe szpilki, odgrywałam nimi scenki rodzajowe z udziałem Kena (lalek miałam około dziesięć, ale Kena tylko jednego - biedny Ken!), czesałam barwne kucyki Pony, z wypiekami na twarzy śledziłam coniedzielne dobranocki Disneya (i piątkowe Smerfy), budowałam różne fortyfikacje z klocków Lego i chciałam chodzić tylko w sukienkach, którymi można było "kręcić".

Ale jednocześnie potrafiłam bawić się przez cały dzień całkowicie sama, czytając, "rozmawiając" lalkami, tworząc niesamowite opowieści i potem je na swój sposób spisując. Podczas spaceru przyglądałam się wszystkiemu dookoła - drzewom, napotkanym ludziom, czy nawet kałużom - z tego powodu najczęściej wracałam do domu z płaczem, pobrudzoną sukienką i co najmniej jednym rozbitym kolanem. Wracając z przedszkola albo później już z podstawówki ciągnięta za rękę przez babcię lub mamę mogłam oddać się całkowicie marzeniom - wyobrażałam sobie wówczas najróżniejsze sytuacje, wymyślałam przedziwne historie, układałam nawet w głowie gotowe dialogi rozmów pomiędzy bohaterami moich rozmyślań.

Nic więc dziwnego, że gdy podczas dosyć nudnego, deszczowego pobytu w Piwnicznej Zdrój otworzyłam, zakupioną w miejscowej księgarni za namową mamy, znaną powieść dla młodzieży, od razu rozpoznałam w głównej bohaterce kawałek siebie. Prawdziwą bratnią duszę.

Ania Shirley w momencie przybycia na Zielone Wzgórze była nieco starsza ode mnie - małej dziewczynki, która po raz pierwszy miała w rękach historię jej przygód w Avonlea. Nie przeszkodziło to jednak rudowłosej i piegowatej istocie zostać moją najprawdziwszą literacką przyjaciółką. Z Anią zwiedziłam wszystkie zakątki Zielonego Wzgórza, przysiadałam pod uroczą Królową Śniegu, spacerowałam Białą Drogą Rozkoszy, podziwiałam Jezioro Lśniących Wód i z lekkim niepokojem przebiegałam przez Las Duchów. Z Anią cieszyłam się z zamieszkania na Zielonym Wzgórzu, wstydziłam się próżnością po zafarbowaniu włosów, przeraziłam tonącą łódką i płakałam po stracie Mateusza.

Ania dorastała wraz ze mną, więc dzieliłyśmy się wspólnymi smutkami oraz radościami. I dzielimy się po dziś dzień. Gdy raptem tydzień temu po raz kolejny trzymałam w ręku niezbyt grubą powieść, z nieco sfatygowaną, zieloną okładką czułam, jakbym cofnęła się w czasie.
Był rok 1992, Piwniczna Zdrój, dżdżysty schyłek wiosny, początek mokrego, choć gorącego lata, gdy zamiast wypełniać szkolne ćwiczenia siedziałam podparta przy malutkim stoliku w naszej - mojej i mamy - prywatnej kwaterze i czytałam książkę. Za oknem bębnił kapuśniaczek, a Ania właśnie jechała z Mateuszem Białą Drogą Rozkoszy wprost do nowego domu, rozkoszując się pięknem mijanych krajobrazów, nie wiedząc jeszcze, że wcale nie jest oczekiwana na Zielonym Wzgórzu...

Jednym z niewątpliwych atutów "Ani z Zielonego Wzgórza" jest język, którym zachwycam się po dziś dzień. Piękny, wzniosły, pełen metafor, barwnych epitetów, wyszukanych eufemizmów, ciekawych epifor , a jednocześnie tak bardzo przystępny dla Czytelnika i niezmiennie zniewalający, bez względu na to, czy powieść czyta się mając lat dziesięć, czy dwadzieścia. Prawdziwy kunszt językowy powieści odnaleźć można jednak nie w opisach przyrody, krajobrazu, ale nade wszystko w niesamowitych dialogach.

"-Znowu jedna nadzieja pogrzebana... Życie moje jest prawdziwym cmentarzem nadziei..."

Kolejnym walorem powieści kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery jest bezsprzecznie jej uniwersalność. Po "Anię" sięgają praktycznie wszyscy, bez żadnych ograniczeń wiekowych, czy pokoleniowych. Babcie czytają je swoim wnukom, mamy dzieciom, a kiedyś pewnie i te dzieci, wychowane na Zielonym Wzgórzu, będą czytały przygody Ani swoim dzieciom. Wydaje mi się, że mężczyźni również nie gardzą tą ciepłą i chyba nieco bardziej kobiecą lekturą (mój licealny kolega przeczytał cały cykl). A przecież "Ania z Zielonego Wzgórza" jest już właściwie seniorką, zapewne chodzącą o lasce i odpoczywającą w ciepłym, wygodnym fotelu gdzieś w Złotym Brzegu, pod czujnym okiem ukochanych dzieci - ma bowiem ponad sto lat. Tym bardziej niesamowitym jest fakt, iż wciąż potrafi zachwycić, zaczarować tych starszych i tych zupełnie nowych, najmłodszych Czytelników.

"-Drogi, ukochany świat! - szepnęła. - Jakże ja cię podziwiam i jakże się cieszę, że żyję wśród ciebie."

Gdy Maud Montgomery (pisarka używała tylko drugiego imienia) napisała pierwszy tom powieści o Ani Shirley był rok 1905. Mieszkała wówczas w Cavendish na Wyspie Księcia Edwarda wraz z ukochaną babcią, którą się opiekowała po śmierci dziadka. Była samotną panną, mającą jednak na swoim koncie zerwane zaręczyny i burzliwy romans oraz podatną na względy miejscowego pastora (nota bene jej przyszłego męża!). Matka Maud zmarła w dzieciństwie, ojciec nie potrafiąc zająć się swym jedynym dzieckiem oddał ją pod opiekę dziadkom, a sam niedługo potem ożenił się ponownie i wychowywał dzieci z drugiego małżeństwa. Może to właśnie pod wpływem swoich osobistych, bolesnych przeżyć trzydziestojednoletnia Maud stworzyła historię Ani? Wszak wychowywana przez kochających, lecz surowych dziadków, pozbawiona opieki i troski ze strony rodziców mogła czuć się nieco samotna, a na pewno porzucona przez ojca, z którym nie utrzymywała bliskich kontaktów. Lecz wiernych wielbicieli Ani na pewno ucieszy fakt, iż zarówno dom Cuthbertów, jak i sama Ania istniały naprawdę.
Zielone Wzgórze to znajdująca się do dzisiaj na Wyspie Księcia Edwarda posiadłość bliskiej rodziny Lucy M. Montgomery, zaś dziewczynką będącą pierwowzorem rudowłosej Ani była niezwykłej urody modelka - Evelyn Nesbit, której zdjęcie pisarka znalazła w jednym z magazynów. Miejmy jednak nadzieję, że podobieństwo panien Shirley oraz Nesbit kończy się jedynie na wyglądzie zewnętrznym, gdyż urodziwa Evelyn była dosyć próżną, nie stroniącą od mężczyzn, nieco nawet wyuzdaną istotą, w dodatku zamieszaną w zabójstwo swojego kochanka!


Bez względu jednak na genezę powstania "Ani", której obecnie dokładnie odtworzyć nie sposób, Maud Montgomery napisała, a następnie wydała w 1908 roku znakomitą powieść dla dziewcząt, która po dziś dzień zachwyca i porywa tysiące osób na całym świecie.

Czy Wy również dalibyście się, w ten poniedziałkowy wieczór, porwać bogatej wyobraźni Ani? :)


---
[1] - Lucy Maud Montgomery, "Ania z Zielonego Wzgórza", wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1992, s. 40
[2] - Tamże, s. 298

22 komentarze:

  1. Z prawdziwą i nieukrywaną przyjemnością czytałam Twoją coponiedziałkową notatkę!
    Tak przepięknie piszesz o swoich przygodach z Anią, że aż sama rozrzewniłam się uświadamiając sobie, że choć losy panny Shirley nie są mi obce, to jednocześnie nie aż tak bliskie. Tak wiele straciłam nie poznając jej tak blisko jak Ty. Myślę teraz jednak, że chyba nie jest za późno aby odnowić znajomość z tym uroczym rudzielcem i jeszcze raz, już świadomie wyruszyć z nią w niesamowitą podróż?

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ania z Zielonego Wzgórza" to ukochana książka mojego dzieciństwa, do której powracałam potem wiele razy. Nie przypominałam Ani Shirley, ale i tak była mi wtedy bardzo bliska. To świetna powieść dla dorastających dziewcząt, ale nie tylko - to w ogóle jest całkiem nieźle napisana książka. Weźmy pierwszy rozdział, który jest znakomitym wprowadzeniem do całej historii.

    No cóż, rzadko pozwalam się porywać wyobraźni, bez względu na dzień tygodnia, pod tym względem jestem bardziej podobna do "praktycznej Diany";).

    PS. W pierwszym cytacie chodziło chyba raczej o "cmentarz nadziei", a nie o "ołtarz".

    OdpowiedzUsuń
  3. Alu, na pewno nie jest za późno. Każde kolejne spotkanie z Anią jest niezwykłe i zarazem pozwala odkryć coś nowego, dotychczas niezauważonego. Choćby ja podczas ostatniej lektury "Ani" zrozumiałam, dlaczego przyjaźń jednak połączyła ją z Gilbertem - zawsze ten wątek wydawał mi się nieco naciągany :)

    Elenoir, piękne w tej książce jest to, że każdy może odnaleźć w niej odbicie samej siebie. Ty widzisz cząstkę siebie w Dianie, ja w Ani, inni pewnie w Ruby, Gilbercie, Jance Anderws, w pani Allan czy pannie Stacy (na pewno znajdą się też wierne odbicia Józi Pye).

    Zgadzam się, iż pod względem formy powieść jest skonstruowana naprawdę rozmyślnie, wręcz doskonale. Chociaż ostatnie rozdziały są już nieco zbyt krótkie, mało szczegółowe, jakby tylko miały być streszczeniem akcji (choćby pobyt Ani w seminarium).

    Dziękuję za zwrócenie uwagi - faktycznie nieco przekręciłam ten cytat (o czym ja myślałam?), ale już poprawiłam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja muszę zakupić "Anię" w formie książkowej. Póki co mam w formie adaptacji filmowych

    OdpowiedzUsuń
  5. ja kocham Anię miłością kompletną! nie wyobrażam sobie już życie bez przeczytanie całej serii- nigdy nie zapomnę jak szusowałam po bibliotecznych półkach w ich poszukiwaniu! jak oczekiwałam na kolejne z Anią spotkanie- bo to było jakby spotkanie z najlepszym przyjacielem.... z dziewczynką, którą się rozumie i w której widzi się trochę z siebie..
    no i w dorosłym życiu postarałam się o rude włosy (które w pierwszym założeniu niestety też prawie stały się zielone :P) i jakoś tak mi dobrze w tych rudościach:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam Anię i jest to moja najukochańsza książka z dzieciństwa:))). Wracam do niej nawet teraz mimo, że już lat przybyło. Sentyment jednak pozostał...
    Nawet na blogu kiedyś o tym pisałam:). Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Znalazłam zdjęcia Evelyn Nesbit i... nie tak sobie wyobrażam Anię. Odkąd obejrzałam ekranizację nie potrafię sobię jej wyobrazić inaczej niż z twarzą Megan Follows. Panna Evelyn jest trochę zbyt piękna.
    Ja właśnie nabyłam "Anię z Wyspy Księcia Edwarda" - reklamowanie jej jako ostatniego tomu Ani z Zielonego Wzgórza, to przegięcie. Przynajmniej w pierwszej połowie, którą teraz czytam, rodzina Blythów pojawia się jako odległe tło. Niemniej miło jest znów powrócić do tamtego świata.

    OdpowiedzUsuń
  8. Książki o Ani uważam za jedne z najważniejszych lektur w moim życiu. Wprawdzie początek był trudny, bo długo nie mogłam przegryźć się przez opisy przyrody na pierwszych stronach powieści, ale potem Ania została moją "bratnią duszą" i tak zostanie już chyba na zawsze. A zmęczony już egzemplarz "Ani z Zielonego Wzgórza" spoczywa na honorowym miejscu. Wygląda nawet tak samo jak Twój :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Już w podstawówce miałam cykl o Ani przeczytany chyba dwukrotnie. Lubie cały cykl, bo interesują mnie dalsze losy książkowych bohaterów, ale niekłamaną królową serii o Ani jest dla mnie część pierwsza. Czytałam ją kilkanaście razy. Będę czytała swojej córce ( jeśli będę miała córkę) i na pewno kupię jej egzemplarz Ani na własność. Najlepiej w twardej oprawie, by jej się nie zniszczył. Ta książka jest dla mnie jak przyjaciel, bliska, ciepła, często do niej wracam i jeszcze nieraz przeczytam tę książkę. Język jest ogromnym plusem powieści, jest piękny, dopracowany, rzeczywiście jest uniwersalny, bo dziewczyny nadal zaczytują się w Ani, egzemplarze książki wciąż są kupowane na całym świecie, a wydawnictwa wciąż wznawiają tę powieść.

    OdpowiedzUsuń
  10. Moje pierwsze spotkanie z Anią było w teatrze, a potem sięgnęłam po wersję książkową. Zachwycił mnie cały cykl. Zresztą nie tylko mnie, toteż całe dnie spędzałam z koleżankami na wymienianiu uwag i zachwytów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakoś do książki nie mogłam się przekonać, natomiast film mi się podobał ;P

    OdpowiedzUsuń
  12. Pięknie napisałaś o Ani... a przy okazji mobilizujesz mnie, żeby przeczytać w końcu biografię Montgomery :-)
    Dla mnie, podobnie jak dla Lilybeth, Megan Follows jest stuprocentową Anią. Często oglądam tę ekranizację - na poprawę humoru i naładowanie akumulatorów.

    OdpowiedzUsuń
  13. W moim rodzinnym domu stoi na półce cały cykl o Ani. Zaczytywałam się w jej przygodach jako mała dziewczynka i później jako trochę starsza. Mam do niej wielki sentyment i na pewno będę ją czytać swoim dzieciom :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Pisanyinaczej, koniecznie musisz nabyć książkową Anię :) Jakoś film niespecjalnie przypadł mi do gustu - a książka owszem.

    Kaś, doskonale Cię rozumiem. Czytałam wielokrotnie całą serię i trudno mi wyobrazić sobie, jaka byłabym bez Ani :) Rude włosy miałam przez krótki czas w czasach szkolnych, ale nigdy nie typowo marchewkowe. Szybko się jednak ich pozbyłam :)

    Kasandro, ten sentyment właśnie ciągnie mnie już do "Ani z Avonlea" od czasu, gdy skończyłam część pierwszą. W końcu będę musiała się oprzeć ;)

    Lilybeth, zgadzam się. Dla mnie też Evelyn jest zbyt piękna, jak na Anię. Natomiast nie widziałam żadnego jej zdjęcia z dzieciństwa (choćby gdy miała 11 lat), całkiem możliwe, że również była chudym, kościstym stworzeniem, a z wiekiem wypiękniała. Z drugiej strony podczas ostatniej lektury Ani uświadomiłam sobie, że być może dawne kanony piękna były nieco inne niż teraz i że możliwe, iż Ania faktycznie tak wyglądała, lecz mimo to została uznana przez mieszkańców Avonlea za brzydką (a sama przecież była bardzo zakompleksiona).
    Megan Follows jakoś nie lubię i strasznie nie pasuje mi do roli Ani - przede wszystkim przez swoistą manierę podczas mówienia. Brr :)

    Ka-milla, mnie też nieco te opisy denerwowały, ale podczas ostatniej lektury "Ani" właśnie charakterystyka przyrody i krajobrazu wzbudziła we mnie największy zachwyt - język Montgomery jest bowiem niesamowicie magiczny!
    P.S. Ten egzemplarz, który stoi też na Twojej półce, uważam za jedno z najładniejszych wydań "Ani" :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Aneto, w podstawówce czytałam Anię na okrągło - na przemian z Musierowicz.
    Magia książek Montgomery sprawiła, iż wracam do nich po dziś dzień i będę wracała nadal. To niesamowite, że stuletnia książka dla dzieci (w moim mniemaniu literatura dziecięca najszybciej się dezaktualizuje) w dalszym ciągu wzbudza takie emocje :)
    P.S. Dziękuję za wyróżnienie - gdy tylko odkopię się z zaległości na pewno odpowiem na zabawę.

    Nutto, również spotkałam się z powszechnym zachwytem nad Anią wśród moich koleżanek. Niestety nie wszystkich Ania zachwycała, chociaż trudno mi to zrozumieć :)

    Samash, film był dla mnie zbytnim uogólnieniem historii Ani, którą przeczytałam przed jego oglądnięciem. W dodatku zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Zielone Wzgórze, niektórych bohaterów i samą Anię :)

    Eireann, jak już napisałam wyżej - jakoś mi ta Megan Follows nie pasuje, chyba wolę już tą Evelyn.
    "Maud z Wyspy Księcia Edwarda" polecam - przeczytałam tę biografię dawno temu, zaraz po kolejnym przejściu przez cały cykl o Ani i byłam zachwycona.

    Przyjemnostki, u mnie na półce również stoi cały cykl (no może poza tym najnowszym tomem opowiadań), ale zaczynam obawiać się, czy przetrwa zetknięcie z kolejnym pokoleniem - szczególnie pierwszy tom jest nieco podniszczony.

    OdpowiedzUsuń
  16. I ja dałam się porwać, Twojemu pisaniu również! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Patrycjo, dziękuję za tak miły komplement. Chociaż z pewnością bardzo, bardzo daleko mi do Montgomery ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Muszę rzec, iż byłam nieco podobnym dzieckiem, bo z braku rówieśników w pobliżu mojego domu najczęściej bawiłam się sama. Mimo to nie nudziłam się nigdy i to mi zostało do dziś. Lubiłam książki o Ani, ale nie lubiłam ich bohaterki. Dlaczego? Otóż jestem ruda, a Ania to moje drugie imię. Z tych dwóch powodów nieustannie mnie do niej porównywano. To było naprawdę dobijające... ;)

    Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
    http://turystycznyprzewodnik.blogspot.com/

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  19. Sol, ja nie tylko nie miałam rówieśników w pobliżu, ale też rodzeństwa, bo jestem jedynaczką. Do przedszkola chodziłam w zupełnie innym miejscu niż mieszkałam - więc znajomości przedszkolne trudno było przenieść na lokalne podwórko. Ale mimo to wcale nie żałuję, bo doskonale potrafiłam zorganizować sobie czas sama :)
    Ja Anię bardzo lubiłam - może dlatego, że moja mama ma na imię Ania, a nawet przez długi czas, także wtedy gdy czytałam przygody Ani Shirley, miała rude włosy. Teraz, co prawda mama jest blondynką, ale moje zamiłowanie do Ani z Avonlea nie minęło ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ania jest także moją ukochaną powieścią z lat dziecięco- młodzieńczych. Jako dziewczynka zazdrościłam strasznie (choć nie miałam nic wspólnego z Józią Pye) mojej kuzynce posiadanie wszystkich tomów Ani. Parę lat później i ja stałam się szczęśliwą posiadaczką całego zbioru. Czytałam ją mając lat dwadzieścia, trzydzieści i ... trochę więcej. Jeszcze do niedawna przynajmniej raz w roku czytałam Anię. Także odnajduję w niej cząstkę siebie
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Guciamal, też mam zamiar wracać do Ani ilekroć tylko będę miała na to ochotę. To piękne, że za każdym razem Ania budzi we mnie (i nie tylko we mnie!) tak pozytywne emocje - a przecież w ostatnich książkach jest dużo starsza niż ja teraz. Ta uniwersalność książek Montgomery wciąż mnie zadziwia!

    OdpowiedzUsuń
  22. I ja oczywiście jestem zagorzałą fanką Ani. Już dawno nie czytałam tej serii. ale swego czasu przeczytałam każdy tom po kilka razy, a "Anię na uniwersytecie" i "Rillę ze Złotego Brzegu" to nawet po kilkanaście :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...