Spokojnie.
Nikt nie reglamentował mi żywności (chociaż mógł). Nie zostałam objęta przymusem pracy, nie stałam w osławionych kolejkach dzierżąc kartki, ani na szczęście nie naraziłam się na gniew milicyjnej pałki.
Uczestniczyłam jedynie w uroczystości I Komunii Świętej.
Podczas wybierania komunijnego prezentu byłam niczym dziecko we mgle. I to tropikalnej mgle. Źródło |
Gdy tak siedziałam przy stole zastawionym niczym na bogate wesele, dostając co rusz pod nos rozmaite pyszności, wysłuchując historii rodzinnych i zabawnych anegdotek oraz krzyku dzieci, doszedł do mej świadomości bardzo pozytywny i jednocześnie zastanawiający fakt.
Oto komunistka jest prawdziwym molem książkowym. Kocha książki, czytanie, a jeżeli nie chce ćwiczyć gry na pianinie to za karę rodzice zabraniają jej czytać książek (sic!). Naturalnym prezentem wydała się więc książka.
I tu pojawił się problem. Bo jaką książkę podarować można 10 - letniej dziewczynce i to w dodatku na tak podniosłe wydarzenie w jej życiu? Na pewno książkę, którą po prostu powinna przeczytać, którą powinna znać. Książkę jednocześnie wartościową i porywającą. Książkę, do której chce się wracać. Książkę, którą się wspomina i poleca.
Ale cały czas się zastanawiam, czy takie książki właściwie istnieją.